Ukraina jest zielona...
Trudno pisać o miejscach, które mają podwójną historię, zwłaszcza jeśli wyziera ona oczodołami ruin z ogrodów pełnych soczystej zieleni. Pojechaliśmy zobaczyć nie tylko Lwów, ale i Sambor, Drohobycz, Truskawiec, Poczajów, Olesko, Złoczów, Podhorce, Krzemieniec, Zbaraż, Świrz, Tarnopol. Naszym przewodnikiem był Igor – młody, wykształcony Ukrainiec, który ważył każde słowo, zdając sobie sprawę do kogo mówi. Z tych słów powstał polsko-żydowsko-ukraiński przekładaniec, smakowity, choć czasem trudny do przełknięcia. Nie czułem się na siłach podjąć wyzwania rzuconego przez historię, a „Ogniem i mieczem” Hoffmana utwierdziło mnie tylko w przekonaniu, że wiem mniej, niż mi się wydawało. Potraktowałem więc tę podróż jak kolekcjoner obrazów, który zbiera coś, co mu się podoba, choć jeszcze nie wie dlaczego. Czy to tylko snobistyczny zachwyt (bo polskie), czy nuta nostalgii (bo... polskie)? Nie wiem, i tak chcę to zostawić, aby dojrzało pod patyną czasu. W Samborze pierwsze zderzenie. Prywatny „dworzec” autobusowy to placyk zajmowany przez autobusy tak stare, że trudno uwierzyć, że jeżdżą. Obok minibazar, na którym handlują biedą. Ale wystarczy kilka kroków, aby znaleźć się na czystej ulicy, wśród wygrzewających się na słońcu kotów i kwitnących drzew. W leniwym spacerze towarzyszy nam Polak, mieszkający tu „od zawsze”. Opowiada, komentuje, pyta, nie narzeka, przecież jest u siebie, a my tu „obcy”. Ze słowami piosenki Grzegorza Tomczaka jedziemy dalej ...żeby spotkać na pagórcach, w Drohobyczu Bruno Schulza, poznać jeden z jego snów... O Schulzu tutaj zaczęto mówić od niedawna, gdy zorientowano się, że jego osoba może przyciągnąć do miasta turystów z mniej, czy bardziej wypchanym portfelem – a na pewno część z tego portfela zostanie tu – w Drohobyczu. W Truskawcu w morzu narcyzów przegląda się słońce. W zdrojowych alejkach tłumy spacerowiczów. Usiadłem na kamieniu zasłuchany w świeży, kojący dwugłos człowieka i niezwykłego instrumentu – bandury (coś na kształt cytry połączonej z gitarą). Czułem się jak na wspaniałym koncercie i mógłbym tam trwać i trwać... delektując się każdym dźwiękiem szarpniętej struny, uzupełniającym śpiewane dumki, rozchodzące się po całym parku. Od tej pory w głowie obudził się robak szaleństwa szepczący natrętnie: „kupić bandurę!”. Nie takie to proste! Z rozpaczy kupiłem gitarę. Okazja? Być może, ale nie o pieniądze chodziło, tylko o przywiezienie ze sobą tych dźwięków, które tam się urodziły i zostały zamknięte w akustycznym pudle. Gitara gra pięknie! A może tak chcę ją słyszeć?... Bo gdzie jeszcze ludziom tak dobrze jak tu / tylko we Lwowie... We Lwowie jest wszystko! Splątane ze sobą, wymieszane, niezwykłe. Uświadomiłem to sobie wchodząc do kolejnej świątyni. Boże, ilu ludzi w tym mieście zmieściłeś, różnych narodowości i kultur, wierzących w Ciebie na wiele sposobów. Ile miłości i nienawiści schowało się pod kapturem milczenia. Ile łez wypędzonych, tragedii sąsiedzkich, śmierci niewinnych – widziały kamienne lwy? Dziś miasto próbuje kolejny raz udźwignąć ciężar historii. Czy podoła? Święto Lwowa, mimo nienajlepszej pogody zgromadziło wieczorem na ulicach tysiące ludzi. Na scenie, w świetle jaskrawych jupiterów, w oparach kolorowego dymu, wirowały gwiazdy muzyki pop. Wokół kiwali się mniej entuzjastycznie widzowie – głównie młodzi – niektórzy z butelką piwa. Słyszałem śpiewy i śmiechy. Radości nie widziałem. Może było zbyt ciemno? | Tłem dla hałaśliwej sceny był budynek teatru wielkiego (czy jak kto woli opery). Dziś przygaszony, porzucony, ot, niepotrzebny zabytek. Ale jutro znikną deski i rury, i nikt za parę dni nie będzie pamiętał o wielkiej estradzie z gigantycznym nagłośnieniem. Teatr, majestatyczny staruszek, przeczeka jeszcze niejedną imprezę, po której nie zostaje nic, oprócz pustych butelek i rozrzuconych śmieci... Na Łyczakowie porządki. Na cmentarzu Orląt dużo zmieniło się na korzyść. Odnowione nagrobki, kaplica, napisy. Tylko obok cmentarz, którego nie było. Też obrońców miasta, ale ukraińskich. Jak wytłumaczyć 8-letniemu synowi dlaczego jedni i drudzy zginęli broniąc tego samego(?) Lwowa, ale po przeciwnych stronach barykady. Ukraina jest zielona, w dole i na nieboskłonach,... jedziemy dalej śpiewając słowa piosenki. Po drodze kolejne zamki, posiadłości magnatów, pałace, albo raczej to co po nich zostało. W Olesku – miejscu urodzin Jana III Sobieskiego – jest najlepiej. Odrestaurowane sale, pozbierane eksponaty, przewodnik, parking, ochrona – tylko jakoś wrażenie niewielkie, bo zabrakło autentyczności. Ot, taki tam ze mnie malkontent... Za to zniszczony renesansowy zamek hetmana Koniecpolskiego w Podhorcach uruchomił drzemiącą wyobraźnię ...niech wspomnienia, tak jak trzeba, / razem z deszczem spłyną z nieba, / i ostudzą żar gorących głów. W rozsypujących się kamiennych detalach jest tyle symboli przemijania, a jednak trudno się z tym pogodzić. W Krzemieńcu biedny Słowacki nie może się doczekać otwarcia muzeum. Mimo licznych deklaracji i zaangażowania kolejnych ministrów kultury, od dwudziestu lat sprawa „utyka”. Przez kraty ogrodzenia podziwiamy pięknie odnowiony budynek, starannie utrzymany trawnik i... na tym koniec. Ciągle pojawiają się nowe przeszkody uniemożliwiające uruchomienie placówki. A mer Krzemieńca uważa, że to muzeum – to szansa dla miasta... W Zbarażu trafiamy na niecodzienną ekspozycję rzeźb w drewnie. I tu czuję się znów jak w parku w Truskawcu. Sztuka przemawia do mnie silniej niż człowiek. Zostawiam przewodnika. Nie chcę słów. Pochłaniam z tych rzeźb ruch, ekspresję, klimat „książkowej” Ukrainy. Odzywa się robak szaleństwa: „kupić choć jedną!”. Ile kosztuje? Aż tyle! Może jednak gitara wystarczy. ...Jeszcze poroh w każdej mowie / znaczy rzeczny próg / w Stryju i Stanisławowie ten sam mieszka Bóg... a w Poczajowie? Błyszczącym złotem, lśniącym ciemnym błękitem cerkiewnych kopuł? Już z daleka wyrasta na polach niezwykła wyspa Bożego kultu. Za murami, gromady pielgrzymów. Odpoczywają, modlą się, posilają. Przyszli tu szukać pomocy, dziękować, prosić o zdrowie. Jak zawsze, jak od setek lat. Zmieniają się słowa, granice, języki, tylko ludzkie modlitwy są wciąż takie same i ...ten sam mieszka Bóg... Czas wracać do domu. Wywołać zdjęcia, obejrzeć film, może coś nawet napisać. A kiedyś wieczorem wziąć do ręki gitarę, zabrzdąkać i zanucić batiarską piosenkę z Łyczakowa albo powtórzyć za poetą Tomczakiem – ...Boże, jakbym chciał tam pojechać znów... |