Pucybut Mam swój kawałek miejsca na ziemi pod gołym niebem, w cieniu platana. Czyszczę tam buty, często te same Miejsce urocze: główki gołębi, beztroskie dzieci
Na butach pył kolorowy. Szybki ruch ręki i trochę pasty. Czoło jaśnieje i szlachetnieją zmarszczki na skórze. Przyszedł Antonio, przyniósł gazetę. Błotne lawiny i katastrofy, krach na giełdzie, zamknięte fabryki. A ja mam swoje miejsce na ziemi, na małym placu obok kościoła. Ludzie przychodzą co dzień. Niosą marzenia. Jak chcą – to mówią, jak nie chcą – milczą. Czy można znaleźć namiastkę spowiedzi na krótkim przystanku u pucybuta? To takie proste zetrzeć kurz z butów, wypełnić kremem zmarszczki na skórze. Wrócą marzenia. Ja też je miałem Być prezydentem? Nie. Tylko stolarzem. Mam zręczne ręce i uśmiech w sercu. W sękate drewno tchnąłbym życie. Chciałem wyjechać. Zobaczyć dżunglę, śniegi na szczytach. Codziennie rano popycham wózek w nim pasty, szczotki, czyścidła, szmatki. Zbieram monety w puszce po soku. Już takie cztery ukryłem w domu. Jeszcze wyjadę, zetrę kurz z powiek wypoleruję starość na twarzy. Wrócę. Mam przecież swoje miejsce na ziemi gdzie pielęgnuję codzienne marzenia. |